Wiadomości

POLSKA

Był zawsze otwarty na pomoc (WSPOMNIENIE)
6 sierpnia 2022. Śp. o. Jerzy Czarnecki podczas czuwania modlitewnego w Brajłowie (kadr z video - za: Portal Credo, Ukraina)

Był zawsze otwarty na pomoc (WSPOMNIENIE)

Trudno przejść do porządku dziennego po stracie kogoś bliskiego. Od dłuższego czasu próbuję napisać kilka zdań o tym, że nie ma już z nami o. Jurka Czarneckiego.

Chciałem odnieść się tylko do dwóch głosów, które zostały wypowiedziane podczas uroczystości pogrzebowej w seminaryjnym kościele w Pieniężnie. Jeden bpa Radosława Zmitrowicza OMI, biskupa pomocniczego diecezji kamieniecko-podolskiej na Ukrainie. Drugi parafian z Nowej Uszycy, w której pracował Jurek. Całość przeplotę kilkoma moimi wspomnieniami i spostrzeżeniami. Każdy zasługuje na pamięć w sercach bliskich.

To był wymowny gest. Na pogrzebie zjawił się jeden z pasterzy, którzy czuwają nad misją naszych współbraci w Ukrainie. Biskup Radosław kilkukrotnie dziękował za obecność werbistów w ukraińskiej diecezji.

- Przybyłem okazać szacunek i wdzięczność dla życia, pracy, służby o. Jerzego i dla pracy, służby i poświęcenia ojców werbistów w naszej diecezji – wyznał na początku homilii.

W kolejnych słowach odniósł się do trzech rzeczywistości z życia tragicznie zmarłego. Cofnął się do czasów wychowania i momentu przyjęcia daru powołania misyjnego. Podjął temat wartości powołania misyjnego. Podziękował za wolny wybór Ukrainy i służby tam, aż do tragicznego wypadku.

jczarnecki wspomnienie02O. Jerzy Czarnecki i o. Wojciech Żółtym (fot. archiwum Wojciecha Żółtego)

- Jego życie, tak po ludzku wydaje się, że było skromnym życiem. Dzieciństwo, młodość… Nie w jakiejś metropolii, wielkim mieście, raczej w skromnych warunkach, będąc blisko Kościoła, blisko Boga, jednocześnie odchodząc i znów wracając, tak jak sam wspominał. Był blisko, ale miał momenty, że był daleko. Sam zaznaczał, że w tej historii Bóg był zawsze wierny - wspominał Jurka biskup.

Rzeczywiście u Jurka zawsze było widać taką zwyczajną i prostą miłość do Kościoła, jego liturgii i kultu. Był kilka lat kościelnym, a jako kapłan, gdziekolwiek pracował, był zawsze otwarty na pomoc, również w parafiach diecezjalnych. Nie był znany ze spektakularnych osiągnięć pastoralnych, ale był znany z obecności, która wyrażała się nieustanną gotowością bycia w sprawach Kościoła lokalnego.

W kontekście tragicznej śmierci biskup Zmitrowicz zadał bardzo trudne pytanie o sens powołania misyjnego i sens wolnego wyboru Jurka, który zgodził się pojechać na Wschód.

- Można postawić sobie pytanie, czy Jerzy dobrze zrobił, że przyjął powołanie misyjne? Czy dobrze zrobił, że przyjął zaproszenie na Ukrainę, do parafii w Nowej Uszycy, na miejsce swojego współbrata Marka Wójcika SVD? Czy dobrze zrobił, że został tam w czasie wojny? Z okien misji widział rzeki samochodów, które wyjeżdżały. Ludzie uciekali. Nie wiadomo było, co będzie. Czy jutro nie przyjdą Rosjanie. Czy dobrze zrobił, że został, że pomagał… i w ostatnich dniach zginął? Jaki jest sens ludzkiego życia – zakończył serią pytań.

W czerwcu ukazał się wywiad z Jurkiem o tych chwilach wahania: zostać w Polsce, czy wracać? Otrzymał konkretny znak w postaci wpisu na jego facebookowym profilu: „Jesteś tu potrzebny”. Wrócił na Ukrainę. Od o. Wojtka Żółtego dowiedziałem, że niełatwo mu było po powrocie. Był spięty, przeżywał swego rodzaju lęk. Ale był! Świadczy o tym również ta ostatnia obecność na modlitewnym czuwaniu, gdzie zarejestrowano jego śpiew na Drodze Krzyżowej.

globe element95px ver1

On tu jest potrzebny (wywiad z o. Jerzym Czarneckim SVD)

Bardzo poruszające były słowa przedstawicieli parafii w Nowej Uszycy, które zostały wypowiedziane po Komunii św. Do prezbiterium wyszła dwójka Ukraińców: pani Lesława i pan Sasza. Pięknie ubrani. Pan Sasza trzymał ogromny, tradycyjny chleb, który później złożył na ręce o. Prowincjała.

- O. Jerzy stał się nie tylko ojcem duchowym, ale bardzo bliską osobą dla każdego z nas. Z jednej strony był taki prosty i bezpośredni, potulny i delikatny. Z wielkim poświeceniem i otwartością docierał do swoich parafian. Miał bardzo silny charakter. Był bardzo dobrym gospodarzem. Był mądrym, dobrym doradcą i przyjacielem. Dbał o wystrój kościoła, starał się aby zawsze w nim były kwiaty. Lubił bardzo kwiaty. Troszczył się o każdego parafianina. Dbał o spowiedź, aby każdy mógł dostępować Bożego Miłosierdzia. Podziwiamy dzisiaj jego odwagę, że umiał zrezygnować ze zwykłego życia, wyjechać do obcej krainy, by służyć Bogu i ludziom. Pomimo trudnego czasu wojny postanowił wrócić do nas i być tu z nami w Ukrainie. I przyciągał wszystkich do kościoła. Modlił się o pokój i zwycięstwo. Pomagał nie tylko słowem, ale ludziom w potrzebie – przemawiała pani Lesława.

jczarnecki wspomnienie02O. Jerzy Czarnecki podczas Rejonowego Spotkania Przyjaciół Misji w Olsztynie w 2019 roku (fot. archiwum Referatu Misyjnego w Pieniężnie)

Zwróciła się szczególne do obecnej na pogrzebie mamy i rodziny o. Jerzego. Podziękowała za jego poświęcenie i za to, że on, który opuścił swoją ojczyznę i swoją matkę, stał się oparciem dla cierpiących w tym czasie z powodu wojny, ukraińskich matek. Całość ośmiominutowego, bardzo emocjonalnego, przerywanego przez płacz przemówienia, była wyrazem wdzięczności, która poruszyła wszystkich obecnych.

Jerzy nie był moim kursowym kolegą, ale ostatnie dwa lata formacji i święcenia przeżyliśmy razem. To był wspaniały czas, kiedy współbracia z kilku kursów stanowili jakby jedną rodzinę. Jurka zapamiętamy z przydomkami „matka” i „krokodylek”. Był w tym czasie seniorem kursu i nam przewodził. Umiał w prosty, wrażliwy i czuły sposób gromadzić innych. Miał szczególne podejście do tych, którzy potrzebowali pomocy. Później, w kapłaństwie, nasza więź się umacniała. Nadal były spotkania, pamięć o sobie i troska, którą wyrażał w bezpośrednich pytaniach.

Szczególną troskę roztaczał nad kandydatami do naszego zgromadzenia. Miał dobrą i przyjacielską relację z ministrantami naszych parafii i tymi, którzy jako współbracia czasowi odeszli ze zgromadzenia. Wielu z nich przyjechało na pogrzeb. Inni napisali w mediach społecznościowych:

“Przyjacielu. Dziękuję. Za to, że na jednych z rekolekcji w Chludowie, Bóg postawił akurat Ciebie i tak już się zaprzyjaźniliśmy na ponad 20 lat. Dziękuję Ci, że byłeś ze mną w najtrudniejszych momentach w moim życiu. Bóg sprawił i twoja modlitwa także, że jestem tym, kim jestem. Dziękuję za każde odwiedziny i niezapomniane przekomarzania się. Serce boli, bo straciłem prawdziwego Przyjaciela.”

Zapamiętam go jako kogoś, kto nie eksponował siebie, ale liturgię Kościoła. W niej się rozkochał i w niej się odnajdywał. Lubił te wioskowe świątynie. Proste, jak on sam. Na pewno wspomnę go zawsze, kiedy będę przejeżdżał przez wioskę Giełczyce k. Sidziny w opolskiem, bo to tam, w małej kapliczce, 9 km od moich rodzinnych Bielic usłyszałem, że Jerzy uprzedził mnie i już tam odprawiał Mszę św.

Nieporadne są słowa. Ograniczone wspomnienia. Trudno do końca przyjąć fakt odejścia naszego współbrata. Jego śmierć to kolejne rekolekcje na naszej drodze. Dobro, które zostawił jest naszym testamentem.

Trudno mi do tego wspomnienia napisać dobre zakończenie. Zacytuję ostatnie słowa homilii bpa Radosława Zmitrowicza OMI: 

“W kontekście wojny na Ukrainie często modlimy się suplikacją, gdzie są słowa o zachowaniu nas od niespodziewanej śmierci. W czasie wojny myślisz o śmierci… Jakoś szykujesz się na nią, to ci pomaga. Śmierć jest naszą pomocą wobec pychy, abyśmy zrozumieli kim naprawdę jesteśmy. Abyśmy chociaż w końcówce życia otworzyli się i aby Bóg dokonał cuda, które chciał w naszym życiu, aby wprowadzić nas do nieba.”

Krzysztof Kołodyński SVD
Za: KOMUNIKATY SVD

jczarnecki wspomnienie02O. Jerzy Czarnecki podczas Mszy świętej w Nowej Uszycy (fot. archiwum Jerzego Czarneckiego)

Więcej o śp. o. Jerzym Czarneckim SVDglobe element95px ver1


Kiedy patrzę na historię swojego życia, zastanawiam się, czy może być droga jeszcze bardziej zawiła. Od dzieciństwa moje życie związane było z Kościołem, ale bywały momenty kiedy oddalałem się od Boga, a potem - sani nie wiem jak - do Niego powracałem. Dzisiaj wiem i mocno w to wierzę, że to On sam mnie prowadził i nigdy nie pozwolił mi zbyt daleko się oddalić, mimo mojej niekiedy niewierności i grzechu. Chociaż byłem ministrantem, lektorem, należałem do Oazy i innych ruchów kościelnych, nie myślałem o pójściu za Chrystusem i służeniu Mu jako kapłan. Ta myśl pojawiła się dość późno.

Było to w 1995 r. Obejrzałem wtedy w telewizji reportaż o misjach na terenach byłego ZSRR. Ludzie, którzy się wypowiadali, a także pracujący tam kapłani podkreślali brak duszpasterzy. W wypowiedziach tych można było wyczuć głód Pana Boga, tęsknotę za wiarą i Kościołem. Od tej chwili zacząłem się głęboko zastanawiać, czy nie zostać misjonarzem. W tym celu rozpocząłem naukę w liceum dla dorosłych, aby zdać maturę, którą wcześniej uznawałem za zbędną. Jednocześnie zawsze myślałem o ludziach na Syberii, także później, kiedy już w okresie formacji przygotowywałem się do tego, aby do nich pojechać. Jednak mimo że praca w tamtym miejscu była moim pierwszym i największym marzeniem, nigdy nie zamykałem się w tym pragnieniu.

Kiedy otrzymałem wiadomość o tym, że mam pracować w Polsce, było mi trochę żal tamtej „pierwszej miłości", jednak - podkreślam to jeszcze raz - Bóg sam mnie prowadzi i mocno wierzę w to, że ma dla mnie konkretny plan. Podczas praktyki pracowałem w domu opieki i w domu dziecka i wiem, że Polska jest również krajem, gdzie można spotkać ludzi głodnych Boga, spragnionych miłości i oczekujących na misjonarzy, którzy wyjdą do nich z Dobrą Nowiną. Sam doświadczyłem wiele, czasem ciężkich i bolesnych chwil, a z drugiej strony zawsze doświadczałem miłości i obecności Boga, którego teraz pragnę nieść wszystkim ludziom.

Myślę, że nie jest istotne to, gdzie żyjemy i pracujemy, jaki mamy status czy zaplecze finansowe. O wiele ważniejsze jest, że zawsze i wszędzie jest z nami Pan Bóg, nawet w najbardziej zawiłych momentach naszego życia. On nas prowadzi...

Jerzy Czarnecki SVD