Po przyjeździe z portu i przekroczeniu progu naszego domu serdecznym uśmiechem na wejściu przywitał mnie o. Solecki. Od razu zaprosił mnie do swojego pokoju. Ugościł mnie jak dawno niewidzianego krewnego.
Podczas rozmowy dowiedziałem się, że pracuje wśród Polonii. Przygotowywał akurat dzieci do Pierwszej Komunii. Zapytał też, czy chciałbym wziąć udział w tym wydarzeniu i poznać bliżej Polaków mieszkających w Argentynie. To byli ludzie żyjący już bardziej jak Argentyńczycy, a same dzieci ledwo mówiły w ojczystym języku.
Chludowo, styczeń 2024. „Miłujcie się, jak ja was umiłowałem” (J 15,12) – to najważniejsze Jezusowe przykazanie towarzyszyło mi podczas rekolekcji ignacjańskich, które odbyć musi każdy nowicjusz. Prowadzący je, o. Casimiro Grabowski SVD (polubiłem to hiszpańskie imię) wielokrotnie powtarzał, że jeśli nie zrozumiem tego zdania z Janowej Ewangelii, to będzie ze mnie „trąba jerychońska”, a nie misjonarz. Zawsze potem nadmieniał o pewnym człowieku, który od razu cisnął mu się na usta.
– Posłuchaj! To był prawdziwy misjonarz… – powtarzał to jak refren. – To jest sprawa do opisania! – dodawał prawie za każdym razem.
– Por favor, Padre – proszę go dziś po hiszpańsku w nadziei, że opowie mi o nim coś więcej. O. Casimiro jednak trzyma się głoszonego tematu konferencji, a przykład owego misjonarza przekładał na później.
– Pan Jezus tak kocha ludzi, że oddaje za każdego całego siebie. Robi wszystko z miłości do człowieka. Naucza, uzdrawia, karmi i na sam koniec umiera w okrutnych męczarniach, byś ty mógł żyć wiecznie – kontynuuje głoszący rekolekcje. – Wśród werbistów można znaleźć wiele przykładów współbraci, którzy całą posługę poświęcili ludziom. Daleko nie trzeba szukać. W Chludowie mamy Muzeum im. Ojca Mariana Żelazka, który zrobił ogrom pracy dla trędowatych w Indiach. Następny przykład to brat Grzegorz Frąckowiak. W czasie II wojny światowej dobrowolnie wziął winę na siebie i zgłosił się na gestapo, co przypłacił życiem.
- Takich ludzi w zgromadzeniu było i jest zapewne wielu. Jednak kogo miał na myśli padre Casimiro, który ponad 20 lat spędził w Argentynie? – rozmyślam po nauce.
– O. Ksawery Solecki, werbista! – wyjawił mi w końcu o. Kazimierz.
Msza św. w Bazylice Ducha Świętego w Buenos Aires w 60. rocznicę kapłaństwa. Z prawej ówczesny prowincjał argeńtynski, a obecny biskup, José Luis Corral (fot. za pai.media.pl)
Wysłuchałem pierwszych historii o jego osobie. Zmotywowało mnie to do poszerzenia informacji o nim.
O. Ksawery Solecki urodził się w 1931 roku w Chojnie na Kujawach. Pierwszy raz drzwi domu Zgromadzenia Słowa Bożego w Pieniężnie otworzyły się dla niego osiemnaście lat później. Po skończonej formacji otrzymał przeznaczenie misyjne do Argentyny. Jednak w komunistycznej Polsce oczekiwanie na paszport trwało aż cztery lata. W 1961 roku przerwał studia na KUL-u i bez wahania wsiadł na statek by postawiać nogę na argentyńskiej ziemi. Tam zaangażował się w pracę z Polonią.
Był obecny w polskim duszpasterstwie w Buenos Aires, a za swoją posługę otrzymał wiele medali, odznaczeń, dyplomów.
– Dlaczego? Czym mogła wyróżniać się jego praca na tle pozostałych misjonarzy? – chodzą za mną te pytania.
W kolejnych dniach rekolekcji, aby trochę zmienić klimat niełatwych konferencji i nauk katechizmowych, postanawiam wrócić do tematu.
– Ojcze, jak poznałeś o. Soleckiego? – zapytałem z odwagą.
– Nie zmieniaj tematu! Musimy skończyć III rozdział katechizmu, bo nie pójdziemy dalej i będzie „bryndza” – wyjaśnia krótko z ironią.
O. Ksawery Solecki SVD (fot. za pai.media.pl
– Ale sam ojciec mówił kilka dni temu, że to był prawdziwy misjonarz. A z resztą, idealnie wpasowuje się to w temat rekolekcji.
Padre zastanowił się chwilę. Zastygł. Zdjął okulary i lekko zaszkliły mu się oczy. Wracał wspomnieniami do swojego pierwszego dnia w Argentynie.
– Dobra, ale musisz sam wykuć resztę. Wiesz, że sprawdzę! – przestrzegł i wpatrując się w okno rozpoczął opowieść. – Do Buenos Aires z Europy przypłynąłem statkiem „Julio Cesar”. Po przyjeździe z portu i przekroczeniu progu naszego domu serdecznym uśmiechem na wejściu przywitał mnie o. Solecki. Od razu zaprosił mnie do swojego pokoju. Ugościł mnie jak dawno niewidzianego krewnego. Podczas rozmowy dowiedziałem się, że pracuje wśród Polonii. Przygotowywał akurat dzieci do Pierwszej Komunii. Zapytał też, czy chciałbym wziąć udział w tym wydarzeniu i poznać bliżej Polaków mieszkających w Argentynie. To byli ludzie żyjący już bardziej jak Argentyńczycy, a same dzieci ledwo mówiły w ojczystym języku. Modlitwy jednak znały perfekcyjnie. Po uroczystości dostaliśmy zaproszenie od jednej rodziny. Pamiętam jak wypytywali nas o Polskę. Odkryłem, że ich serdeczność i miłość była owocem pracy duszpasterza, który odkrywał przede mną swój świat.
– Czyli o. Ksawery zajmował się tobą zaraz po przybyciu, Padre?
O. Ksawery Solecki SVD w Ognisku Polskim w Buenos Aires (fot. archiwum SVD)
– Tak naprawdę nie musiał, ale był moim tłumaczem. Pamiętam jak rozmawiał z ekonomem i troszczył się, aby jak najlepiej zorganizować mi kurs języka hiszpańskiego. Pomagał mi też poruszać się po samym Buenos Aires i kierował do różnych Polaków, którzy byli związani z tym miastem. Później wyjechałem do Esperanzy.
– Skąd ta jego inicjatywa pomagania Polakom. Przecież to nie był chyba priorytet werbistów w Argentynie? – zapytałem.
Padre Casimiro uśmiechnął się. Zanim rozpoczął odpowiedź, uniósł wzrok do góry, jakby szukał w skarbcu własnych doświadczeń z Argentyny.
– On naprawdę miał ogromne serce dla Polaków – wyznał poruszony. – Pamiętam jak czasem nasi marynarze zawitali do portu. Rybacy również przyjeżdżali na argentyńskie łowiska i wtedy często zachodzili do naszych placówek polonijnych. Tam czekał na nich o. Ksawery. Witał ich serdecznym uśmiechem i ofiarował swoją pomoc.
– Co jeszcze robił dla Polonii? – podpytywałem czując, że jeszcze coś muszę usłyszeć.
O. Ksawery Solecki SVD (fot. archiwum SVD)
– To było przede wszystkim podstawowe duszpasterstwo. Nie ograniczał się jednak do odprawiania mszy czy katechezy. O. Ksawery prowadził na szeroką skalę pomoc dla ludzi ubogich. Na własne oczy widziałem, jak dzięki niemu wiele osób, które wylądowało na bruku zyskało nowe życie. O. Solecki kierował organizacją SOS. Rodacy wspomagali jej działalność, przez co miał on środki na pomoc. Jeśli dowiedział się, że ktoś jest pochodzenia polskiego, ukraińskiego czy rosyjskiego, a żyje na ulicy, to od razu tam się udawał, by nieść mu pomoc. Najczęściej to byli pijacy, ludzie zaniedbani, stoczeni. Wyrabiał im dokumenty, a często też starał się dla nich o jakąś rentę lub zapomogę. Byłem świadkiem jak przygarnął jednego mężczyznę. Na początku przemówił mu dosadnie do rozsądku, następnie widziałem jak osobiście go umył, ostrzygł i ogolił. Biedak przez długi czas mieszkał z księdzem, sprzątał w kaplicy i pomagał przy mszy. Od kolegów wiem, że nie był to jednorazowy przypadek. Ludzie ci często pomieszkiwali u niego kilka tygodni, a potem wychodzili na prostą, znajdując normalną pracę w stolicy.
– Dużo było tych przypadków?
O. Ksawery Solecki SVD w Górnej Grupie SVD (fot. archiwum SVD)
– Oj dużo! Zawsze jak wpadałem do niego na kilka minut, to był tam jakiś jego podopieczny. Cała Polonia w Buenos Aires mówiła o tym, co robił! Tych osób, którym pomógł ojciec Solecki było mnóstwo. Często ci biedacy sami go szukali. Ksawery przyjeżdżał, zabierał ich i doprowadzał do porządku. W swoich łachmanach nie mogli przecież iść do żadnego urzędu, bo by obydwu ich stamtąd wyrzucili. Trzeba było mieć. dużo cierpliwości do tych ludzi i przede wszystkim oduczyć nałogów, które zaprowadziły ich na dno. Umieszczał ich potem w domach starców, czy znajdował im pracę. Jeździł też po całym mieście i pomagał Polakom w różnych sprawach. Odwiedzał nawet przestępców w więzieniach. Naprawdę ciężko było go zastać w domu. On naprawdę kochał ludzi, poświecił im się całkowicie. Niejednokrotnie wchodził do miejsc, w których ja bałbym się o własne życie. Łukasz słuchaj, jeśli chcesz być misjonarzem, to nie znajdziesz lepszego przykładu człowieka, który swoją postawą głosił Słowo Boże!
Po skończonej relacji Padre Casimiro jeszcze chwilę myślami był gdzieś daleko, ale po chwili powrócił i na nowo stał się wymagającym belfrem, a ja dostałem ważne zadanie.
– I po Yerba Mate! – wypalił. – A jak ją przygotujesz, to otwórz Ewangelię wg Św. Jana, rozdział piętnasty, werset dwunasty! Weź sobie kolejny raz to zdanie do medytacji. Zastanów się, jak spełniasz ostatnie przykazanie, które zostawił nam Jezus.
Łukasz Goławski SVD
Tekst za: Komunikaty SVD